You are currently viewing Życie na podstawie Death Metalu: od kołyski aż po grób

Życie na podstawie Death Metalu: od kołyski aż po grób

    Trudno powiedzieć, gdzie kończy się jeden temat, a zaczyna kolejny. Nasz świat, z perspektywy naukowca, skonstruowany jest na wzór ogromnej machiny złożonej z nieskończonej ilości złączonych ze sobą kół zębatych, które tę machinę napędzają, ale z dalszego punktu widokowego zdają się zlewać w jedną całość. Co więcej, często zdarza się, że jedno koło pojawia się w kilku miejscach naraz lub wprowadza w ruch tysiące pozostałych, które następnie wprawiają w ruch kolejne tryliony. Najciekawszy w tym pozostaje niezmienny fakt: nikt nie wie, które koło zakręciło się pierwsze ani skąd się w tej machinie w ogóle pojawiło!

    Z perspektywy Rockowca wielka rodzina, jaką jest Rock ’n’ Roll, wydaje się równie skomplikowana, jak świat, w której przyszło jej się narodzić. Kiedy pojawili się na scenie po raz pierwszy, Bon Jovi zostali skategoryzowani jako ciężki zespół Heavy Metalowy. Parę lat później określono ich jako grupę Hardrockową. W kolejnej dekadzie zostali wrzuceni do wielkiego worka Glam Metalu. Z kolei dzisiaj zapowiadani są w radio jako „klasyczny Rock”. Sytuację komplikuje fakt, że sami Bon Jovi z każdą płytą zmieniali swój styl, by ostatecznie określić siebie samych jako rasową grupę Rockową, tak po prostu. Kim więc są i jaki gatunek reprezentują? A jeszcze istotniejsze pytanie: Czy to w ogóle jest ważne?

    Odpowiedź, jak prawie zawsze, nie jest jednoznaczna. Dla mnie może to być bardzo istotne, a dla Ciebie tak samo ważne jak data chrzcin kuzyna z Australii. Jeżeli kochasz to, co robisz, chcesz wiedzieć, co robisz i dla kogo to robisz. Tego typu przemyślenia pojawiały się w głowach headbangerów pod koniec lat siedemdziesiątych, kiedy to posmak Rocka w ustach fanów był nieco wczorajszej świeżości. Ile jeszcze razy radio puści Stairway To Heaven, Highway Star, Rock and Roll All Nite, czy Bohemian Rhapsody? Ludzie chcieli czegoś świeżego, czegoś, czego jeszcze do tej pory nie słyszeli. I nie, remiksy tych największych hitów The Eagles nie wchodziły w grę. Nadszedł czas, aby tę grę zmienić!

    Ówcześnie nastolatki, członkowie dopiero raczkujących zespołów Slayer, Anthrax, Metallica czy Dark Angel – których muzyka wtedy jeszcze była określana jako Speed Metal – wiedzieli, co w trawie piszczy, i to był ich czas, żeby stanąć na szczycie! Wyobraźcie sobie sforę wygłodniałych wilków, które pokornie czekały w cieniu swoich przewodników, spokojnie obserwując, jak ich liderzy zajadają się delikatesami, podczas gdy oni mogli wyłącznie patrzeć i marzyć. Wyobraźcie sobie, co się wydarzyło, kiedy liderzy zaczęli ustępować miejsca uczniom!

    Był tylko jeden problem. Te młode wilki stały się tak samo wielkimi liderami jak ich poprzednicy. Co gorsza, wydawało się, że zamiast zmienić warunki tej gry, oni wyłącznie je zaktualizowali i zmienili pod swoje wymagania, które bardzo często były większe i okrutniejsze niż te z poprzedniego pokolenia. Jednym słowem: zawód.

    Nie wszyscy jednak rzucili się na nowy żer z tak wielkim entuzjazmem. Może właśnie dlatego, że byli świadomi tego, iż zamiast zapchać żołądek w kilka krótkich chwil i zapaść w śpiączkę, warto delektować się tą nową sytuacją dłużej i słodziej. W taki właśnie sposób ewoluowała muzyka Rockowa (i każda inna). Fani nie gromadzili się przy głównym nurcie rzeki, lecz podróżowali wzdłuż wielu jej odnóg, znajdując niekończącą się liczbę wspaniałych zespołów, a dzisiaj niektórzy fanatycy, tacy jak ja, próbują to wszystko uporządkować i zarchiwizować, aby ktoś inny mógł na podstawie tego czegoś się nauczyć i zobaczyć, czego jeszcze nie było, a co mogłoby być. Oj, tak, działo się, i to jeszcze jak! Jednak mało zespołów może podzielić się historią bardziej kolorową i dramatyczną niż Possessed – dziecko jednej z wielu odnóg Metalu lat osiemdziesiątych – bardzo dumne dziecko!

    Zanim opowiem Wam historię Possessed oraz jego głównej siły napędowej, ustalmy, czym tak naprawdę jest Death Metal. Niemal każdemu przychodzi na myśl rogaty diabeł czczony przez członków takiego zespołu, dla którego muzycy postanowili zastąpić normalne wokale tymi pochodzącymi prosto z czeluści piekła. Cóż, legendy zawierają ziarno prawdy – istotnie, growling jest standardowym podejściem w Death Metalu, ale członkowie takich zespołów to normalni muzycy, którzy mają rodziny, dzieci i domy w białym kolorze, a w garażach trzymają normalne samochody, rzadko kiedy napędzane krwią niewinnych. Dla nich teksty sataniczne to źródło dobrego chleba, a nie rodowód opętania. Muzyka jest gwałtowna i agresywna, ale i ludzka natura jest uszyta z tego samego materiału, więc często spotykają się w połowie drogi i uszczęśliwiają niejednego headbangera w jego pokoju czy garażu. Jednak dzisiaj nie bylibyśmy w stanie dyskutować o Death Metalu, gdyby nie ci, którzy rozpoczęli jego dziedzictwo, a nawet nadali mu imię na chrzcie u Szatana.

     Wszystko zaczęło się w 1983 roku w San Francisco, kiedy grupa czterech licealistów: Barry Fisk (wokale), Jeff Andrews (bas), Mike Torrao (gitara) i Mike Sus (perkusja) założyli w garażu Possessed i co dzień po szkole spotykali się, żeby nagrywać kolejne dema utworów, z których przynajmniej parę miało zmienić scenę muzyki na zawsze. Jednak po kilku krótkich miesiącach doszło do pierwszej tragedii zespołu, który miał zapisać się w historii Metalu jako pozostający metalowy w każdej definicji tego słowa. Barry Fisk był szaleńczo zakochany w dziewczynie, z którą od jakiegoś czasu się spotykał. Pewnego wieczoru, po tym, jak owa dama z nim zerwała, chłopak pojawił się pod jej domem, spojrzał jej głęboko w oczy i krzyknął: „Robię to dla ciebie!”. Po tych słowach włożył pistolet do ust i pociągnął za spust. Kula nie uszkodziła bezpośrednio pnia mózgu, więc chłopak umierał przez kilka dobrych godzin, dusząc się własną krwią. Ten sam chłopak miał świetlaną przyszłość jako członek dobrze zapowiadającego się zespołu muzycznego i stypendysta Stanforda.

    Niedługo po tym tragicznym wydarzeniu dwóch Mike’ów zaprosiło swojego kolegę z liceum, Jeffa Becerrę, by z nimi pograł i by razem zobaczyli, czy będą chcieli pójść z tym gdzieś dalej. O ironio, okazało się później, że Jeff w owym czasie chodził z młodszą siostrą dziewczyny, dla której Barry Fisk odebrał sobie życie. Do zespołu dołączył kolejny gitarzysta, Larry LaLonde, po czym młody kwartet postanowił skupić się na nowym materiale i być może kogoś nim zainteresować. Do Possessed uśmiechnęło się trochę szczęścia, kiedy Metal Blade Records (ci sami bohaterzy Metalu, którzy podarowali sławę Metallice) zgodzili się wydać kilka piosenek zespołu (trzy utwory nagrane w mniej niż 10 godzin). Utwory te wyjątkowo spodobały się Combat Records, która postawiła wszystko na jedną kartę i zaryzykowała kontraktem, w swoim czasie podpisanym przez niedoświadczonych licealistów (dwóch członków nie miało skończonych czternastu lat!) bez żadnego CV w rękach. I tak się pisze historię!

    To był dopiero początek i niestety jeden z nielicznych momentów w historii grupy, kiedy jej członkowie mogli jawnie stwierdzić, że mieli szczęście. Jednak ten jeden dzień, 16 października 1985 roku, kiedy debiutancki album Possessed, Seven Churches, pojawił się na półkach sklepów muzycznych, okazał się przełomowy. Wszystko, od projektu okładki, kaligrafii nazwy zespołu, po konstrukcję piosenek, ich kompozycje, tempo i styl wokalny oraz gitarowy, a nawet długość trwania całego albumu – wszystko to stało się monumentem nowych czasów, które miały wykurzyć pocukrzony Hard Rock i Glam, otworzyć drzwi grunge’owi i alternatywnej muzyce lat dziewięćdziesiątych, a nawet pomóc zawładnąć radiem i arenami na całym świecie hip-hopowi. Piosenki takie jak Burning in Hell, The Excorcist, Twisted Minds czy Death Metal przygotowały grunt dla takich gigantów gatunku jak Morbid Angel, Cannibal Corpse, Opeth czy Obituary. Pamiętajcie: growling, agresja, która uczyniła Slayer zespołem pacyfistów, a Mötley Crüe zespołem harcerzy, czy tempo tak zawrotne, iż słuchacze myśleli, że to wina igieł ich gramofonów – czegoś takiego wcześniej nie było! Przez krótką chwilę wielu ludzi bało się odtworzyć ten album, myśląc, że zostanie opętanych przez diabła…

    Chłopaki spakowali plecaki i wyruszyli w trasę. Łapali tyle wiatru w żagle, ile tylko mogli, by w połowie 1986 roku ponownie wejść do studia i nagrać Beyond the Gates, który został wypuszczony w Halloween tego samego roku, jednak w tym czasie inne zespoły z Kalifornii i dalszych regionów wydały swoje krążki, w tym Slayer (Reign in Blood), Metallica (Master of Puppets), Sepultura (Morbid Visions) i Destruction (Eternal Devastation). Od tego momentu rozpoczął się wyścig na „szybciej, głośniej, ostrzej, brutalniej”. Wielu uważało, że Possessed, ojcowie założyciele Death Metalu, zostali w tym wyścigu przegonieni. Aby wbić ostatni gwóźdź do swojej trumny, rok później grupa wydała minialbum, który nie tylko nie był szybszy czy brutalniejszy, ale na którym Possessed całkowicie zmieniło swój styl (czytaj: Szatan nie krył się ani w wersach, ani między wierszami). I tak w 1987 roku hucznie zakończyła się kariera pierwszego zespołu Deathmetalowego.

    Po chwilowo zawieszonej karierze muzycznej Jeff Becerra przestawił się na pracę na budowli, na której harował po kilkanaście godzin dziennie. Pewnego wieczoru został zaatakowany przez dwóch uzbrojonych złodziejaszków, chcących obrobić go z tego, co miał przy sobie (niecałe sto dolarów). Będąc na haju, Becerra postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i postawić się napastnikom. Skończyło się na dwóch strzałach, z których pierwsza kula przebiła kręgosłup wokalisty, czyniąc go sparaliżowanym od klatki piersiowej w dół. Jeden z napastników chciał się pozbyć jedynego żyjącego świadka, więc przystawił Becerrowi lufę do czoła, pociągnął za spust i… pistolet się zaciął. Mężczyźni zaczęli uciekać z miejsca zbrodni, strzelając na oślep w powietrze. Becerra przez 45 minut leżał we własnej krwi, udając martwego, po czym odnalazła go mieszkająca na ulicy naćpana nastolatka, która wreszcie zadzwoniła po policję. Po jakimś czasie przyjechał jeden radiowóz z jednym policjantem, który nie miał więcej niż 23 lata i któremu Becerra musiał przypomnieć o zadzwonieniu po pogotowie. Nie, wokaliści Possessed nie mieli ówcześnie szczęścia – można by rzec, że została na nich rzucona klątwa.

    Od tamtego dnia minęły 32 lata i jak sam wokalista powiedział: Dłużej jeżdżę na wózku, niż chodzę. Przez pierwsze lata skupił się na masowym spożyciu alkoholu i narkotyków. Jednak wewnętrzna determinacja naszego bohatera, ta iskra do życia, ten głos w głowie, przywróciły go do świata żywych. Niejeden ortodoks Metalu mógłby przysiąc, że to sama muzyka stała się dla Becerra haczykiem Boga. W międzyczasie miał on czas na skończenie college’u, ożenienie się, spłodzenie pary dzieciaków i nagranie nowego albumu z odrodzonym Possessed! Och tak, 10 maja 2019 roku na półki wyszedł Revelations of Oblivion z okładką Polaka, Zbigniewa Bielaka, który stworzył projekty graficzne dla takich potęg jak Paradise Lost, Ghost czy Dimmu Borgir. Po 33 latach od ostatniego krążka Revelations of Oblivion zrobiło furorę na rynku Metalowym – ludzie pokochali nowy materiał od początku do końca, a sam album znalazł się na 59. pozycji amerykańskiego Billboardu – nieźle jak na 33 lata przerwy,!

Dodaj komentarz